niedziela, 19 grudnia 2010

Mam na imię Jake, a ja mam na imię…

Panujący mrok nocy rozświetla jedynie ognisko, z którego odchodzą odgłosy trzaskającego drewna oraz rozmów i śmiechów paru ludzi z karawany. Zasiadają wszyscy razem przy ogniu, aby odpocząć po ciężkim dniu podróży. Ze stalowego nadpalonego garnka unosi się wspaniały zapach gotującego się gulaszu z upolowanego przez zwierzaka, chyba jakiegoś mutanta. Jednak po wstępnych oględzinach łowca stwierdził „Nada się”. 
Jednak zanim gulasz będzie gotowy minie jeszcze trochę czasu, akurat tyle, aby opowiedzieć jakąś ciekawą historię. Tego wieczoru zaczął John „Wiedzie kiedyś znałem takiego kolesia, nazywał się Texaco Gareth i pochodził” Przerwał dłuższą ciszą jak by szukał w swojej głowie dawno zapomnianej informacji. Po czym kontynuował „Zresztą nie wasz zasrany interes z skąd pochodził. Chodzi o to, że podczas podróży nie miało się ani chwili wytchnienia. Kiedy jechałem z nim drogą 66…”[1]
            Wypowiadając te słowa John zamilkł, słuchać było tylko pomlaskiwanie wydobywające się z jego ust. Charlie siedzący najbliżej postanowił spojrzeć co się stało. Gdy na niego spojrzał zobaczył, że ma zamknięte oczy i opowiada nadal swoją historię. Nie zdaję sobie sprawy, że dźwięki wychodzące z jego mózgu i docierające strun głosowych, napotykają wielką dziurę w okolicach przełyku. Charlie zląkł się widząc postrzelonego kolegę. Jednak jego strach nie trwał zbyt długo, gdyż podobnej wielkości dziura pojawiła się nad jego lewym uchem. Bezwładne ciało Charliego wpadło do ognia i zaczęło płonąć. Ta sytuacja przebudziła z transu Johna. Pierwsze co zobaczył, to ludzi rozpoczynających ucieczkę i kolegę w ogniu. Przeszła go przez chwilę myśl o tym, że jego historia jest tak ciekawa i zarazem straszna, że ludzie zaczęli brać nogi za pas, a Charlie postanowił popełnić samobójstwo, gdyż stwierdził że świat jest dla niego zbyt okrutny. Zresztą on i tak miał problemy z zębami i zaczął łysieć, więc jego koniec był bliski.
            Mózg Johna wykreował wiadomość, jestem zajebisty. Jednak i ona zatrzymała się w gigantycznym korku przy strunach głosowych.[2] Mózg Johna dostał wiadomość o tej dziurze w okolicach gardła. Stwierdził, że trzeba by poinformować resztę ciała, a potem dać napisy końcowe, najlepiej z podkładem dźwiękowym i obrazem. Tak też się stało, John spostrzegł się, że brakuję mu połowy gardła. Chciał coś z tym zrobić, ale zrobiło się wokół niego ciemno i zimno, a potem puścili film z nim w roli głównej.
            Kiedy John dogorywał, z radia w jednym samochodzie zaczęła lecieć Bessie Smith. W między czasie inni którzy zabrali się do ucieczki zaczęli padać na ziemię. U wszystkich występowały podobne objawy. Pojawiały się u nich duże czerwone plamy z głowie. Tylko u jednego kolesia pojawiła się ona na nodze. Pojawiła się u faceta imieniem Stefano[3]. Padł on na ziemię. W mgnieniu oka podbiegła do niego ciemno odziana postać.
            -Kto włączył tą muzykę?- Zapytał przyduszając go butem do ziemi.
            -Nie wiem- odparł Stefano z włoskim akcentem- A co nie lubisz Jazzu, z tego co widzę to jesteś czarny, a wy wszyscy go lubicie.
-Nienawidzę, dobra a teraz giń.
-Nie, nie czekaj, kim ty w ogóle jesteś, że śmiesz nas zabijać? Chyba nie przez tą muzykę to nie nasza wina.
-Mam na imię Jake.
Reszty słów najwidoczniej nie chciało się wypowiadać czarnoskóremu zabójcy, gdyż po przedstawieniu się strzelił mu w głowę. Jake wyciągnął papierosa i odpalił od ogniska.[4] Drugą ręką wyciągnął spod płaszcza granatnik i wystrzelił w samochód, z którego leciała muzyka.[5] Przez chwilę można było podziwiać festiwal metalowej śmierci samochodu. Iskry poleciały we wszystkie strony oświetlając kilka metrów wokół obozowiska. Jake spojrzał na ognisko, przy którym leżały zwłoki Johna, a potem na palący się samochód i pomyślał: Tylko cioty grzeją się przy takim ognisku, po czym na jego twarzy pojawił się mały uśmiech.
Z drugiego samochodu wyszedł nagle człowiek ubrany w biały surdut i kierując się w stronę Jaka zaczął wolnym tonem mówić.
-Mike co ty wyprawiasz? Przecież zawsze do tej pory lubiłeś Bessie Smith, czemu teraz wyłączyłeś radio?
Jake spojrzał na niego wzrokiem zabójcy.[6] Po czym odpowiedział.
-Bo miałem taki kaprys, a co Ci do tego?
-Mike, Mike, Mike ty się nigdy nie zmienisz- podchodząc bliżej zauważył- Ty stary czemu ty jesteś czarny?
-Nie jestem żaden Mike, mam na imię Jake, ty kim jesteś? Nie widziałem Ciebie tutaj wcześniej, a obserwowałem ten teren przez parę godzin. Może ten twój Mike gdzieś tutaj leży.
-Ja mam na imię…- na jego twarzy pojawił się grymas, wyglądający jakby on właśnie rozwiązywał ciężkie zadanie matematyczne- Przypomniałem sobie- rzekł nagle- Mike dzisiaj miał być w laboratorium, zaraz do niego pójdę! Tylko żebym nie spotkał maszyny…
-Co ty pieprzysz ?! Jakie laboratorium?
-Widziałeś ostatnio nowe układy równań binarnych?- Odrzekł z powagą nieznajomy.
Jake bardzo zdenerwował się tym pytaniem wyciągnął w jego stronę pistolet celując w niego.
-Schowaj to, oszczędzaj broń na molocha. Sądząc z moich badań jesteśmy o dwa dni drogi od pola bitwy, a z tego wynika, że mamy jakieś 5968 kroków to zrobienia w stronę wiatru,  aby dotrzeć do frontu.
-Co ty pierdolisz facet? Jesteśmy 30 kilometrów na północ od Nowego Orleanu. Do frontu mamy jakieś 3 dni jazdy bez snu.
-Okej ! To jedźmy tam.
-Nie zawiozę Cię tam mam tylko motor.
-Już domontowałem do twojego motoru przyczepkę dla mnie. Tak w ogóle gdzież nasze miary, rozmawiamy już tyle czasu a jeszcze się nie przedstawiliśmy. Mam na imię Marvin, a ty jak masz na imię?

To może by było tyle tytułem wstępu. Chciałbym podziękować autorowi pierwszej części tego tekstu, za że mnie natchnęła. Cały ten tekst powstał jako zemsta, spowodowana tym że nie przychodziłem na te jednostrzałowe sesję (zorientowani wiedzą o co chodzi). Także moja nieobecność na nich sprawiła, że dwie postacie które uważam jak do tej pory za najlepsze jakie wymyśliłem, zabiły wszystkich uczestników tej sesji. Moja zemsta się dokonała. Tylko że wina nie leży w MG tylko w moim braku czasu, ale nikt nie musi tego wiedzieć bo najważniejszy jest honor. Wracając do postaci to murzyn nielubiący Jazzu, nie jest odzwierciedleniem mojej osoby, co by mogło się niektórym wydawać. Bardzo lubię ten gatunek muzyki, nawet kończąc pisać to opowiadania pobiegłem na koncert tego typu muzyki, w wykonaniu austriackim.[7]
Drugim tytułem wstępu, już teraz bardziej ogólnego chciałbym powiedzieć, że na tym blogu będę się starał zamieszczać opowiadania, które wykreowały się w mojej głowie. Jeżeli kogoś zainteresowało to pierwsze opowiadanie, mówię już z góry, że nie będą one się pojawiały często, bo raz że nie mam weny co chwilę, a dwa że inne zajęcia, studia często zabierają mi wiele czasu. Też tematyka opowiadań będzie się od siebie różnić, gdyż w mojej głowie siedzi kilka innych pomysłów. Ale dość marudzenia. Dziękuję Tobie drogi czytelniku, że dotarłeś aż tutaj.


[1]Ten fragment jest chamskim plagiatem, ale natchnął mnie on bardzo przez co nie mogłem się powstrzymać, aby go nie skopiować.
[2]Gdyby zalepiono by tę dziurę dajmy na to materią poza kosmiczną, jego usta w jednym momencie wypowiedziałyby masę słów tworząc zupełnie nowy język.
[3] Nie wiadomo co Włoch robił na pustynni, bez kobiet i wina.
[4] Jak prawdziwy twardziel.
[5] Ibidem.
[6] Zgodnym z jego profesją.
[7] Czyli ordnung muss sein w wykonaniu wiolonczelisty.

3 komentarze:

  1. Ten plagiat to najmilsza rzecz, jaka mnie spotkała w moim „literackim” życiu ;) Chociaż jest chamski!

    OdpowiedzUsuń
  2. dobry tekst :)

    p.s. następnym razem przypisy umieszczaj od razu w nawiasie :P będzie mi się wygodniej czytało, bo tak musiałam co jakiś czas zjeżdżać na dół

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo przyjemny tekst. Zgodzę się z Dorotą, przypisy niepotrzebne. Spokojnie, można było je, zgrabnie wkomponować w tekst. Podniosłoby to walory opowiadania i było by wygodniejsze dla nas, czytelników.

    OdpowiedzUsuń