niedziela, 2 października 2011

O tym, jak czas stanął w miejscu

Wziąłem udział w konkursie na blogową dbajkę. Problemem było tylko to, że musiałem założyć bloga na onecie. Jeżeli jesteście zainteresowani przeczytaniem bajki, której akcja rozgrywa się w Fordonie, zapraszam pod ten adres http://lkubiak.blog.onet.pl/ .

niedziela, 11 września 2011

Podroze z i w Świat

Po kolejnej długiej przerwie zamieszczam następne opowiadanie. Tym razem trochę w innym klimacie i z zupełnie innego świata. Zapraszam do czytania.



                - Zabierz ode mnie to ciało, Igorze - rzekł, po czym obróciwszy się na pięcie zaczął z wolna przebierać między płytami gramofonowymi.
                Maszyna w swojej pamięci przestała oferować wygody dostatniego życia i ściągnęła z niego całe ciało, zrywając początkowo skórę, później rwąc każdy mięsień, aż doszła do kości, które zgniotła w proszek swymi mechanicznymi dłońmi, jak moździerzem. Pozostała jedynie wierzchnia warstwa ubrań tj. cylinder, monokl, biała koszula z postawionym kołnierzykiem, czarny płaszcz do kostek, spodnie idealnie dopasowane do dawnego ciała, a także wysokie skórzane buty. Wszystko to wisiało jeszcze przez jakiś czas, po czym spadło niczym jesienny liść na podłogę imitującą drewno. Wraz z ubraniami do opadania przyłączył się wąs, którego wszystkie włoski rozsypały się - gdy zabrakło tej części twarzy - przemykając między większymi przedmiotami. Próbowały one przedostać się na sam dół jako pierwsze, aby coś im udowodnić.
                - Igorze, zabierz alternatywy życia. Jego dominanta jest nieosiągnięta, gdyż... Czekaj ktoś puka do drzwi - chwila zastanowienia w głosie - Idź i powiedz im, że nie mam imienia.
                Igor na swych zardzewiałych szynach, przytwierdzonych do pożółkłego sufitu, pomknął do drzwi, mijając po drodze kotkę karmiącą młode. Gdy dotarł do drzwi, spojrzał przez judasza swymi szesnastobitowymi ślepiami i zobaczył trzy osoby stojące u progu. Przycisnął na klamkę i otworzył drzwi.
                - Wojciechu, Wojciechu daj mi wojny - rzekła siwa kobieta w czerwonej sukience.
                - Tylko, gdy pokój będzie o świcie - odrzekł Igor.
                - To nieporozumienie, Łukaszu, przecież już wybiła pora obiadowa!
                Widać było ,iż mężczyzna w wybujałych, kręconych włosach i rozciągniętym swetrze, nie jest zadowolony z tego pomysłu.
                - Pokój nie jest sprawiedliwy - wyklepał na klawiaturze Igor, po czym te słowa pojawiły się na ekranie znajdującym się na jego brzuchu.
                - Ależ Justyno, po co nam pokój, kiedy to można się radować? - pogroziła palcem kobieta w czerni i podwinęła swoją spódniczkę pokazując, że ma na sobie pończochy i unosząc jedną brew.
                - Pokój dałem, radość dałem, a o świcie przybędę.
                Mówiąc to Igor zamknął za sobą drzwi. Dla pewności spojrzał kolejny raz przez otwór w drzwiach i zobaczył jak cała trójka dosiada swoich pięknych rumaków i wyrusza w stronę metalowego słońca. Zniszcz ten pokój! - słychać było z końca Sali jego odgłosy. Igor pośpiesznie podjechał do metalowej szafy znajdującej się w sypialni i zaczął coś przy niej majstrować. Po paru chwilach dach domu zaczął się składać niczym kartka papieru. Widać było, że pragnie osiągnąć jakiś kształt. Ale stał się tylko papierowym gołębiem i w takiej formie poszybował do nieba. Za nim odleciały również ściany budynku. W podłodze zaś pojawiły się pierwsze przebiśniegi i po chwili nie było już śladu po tanim produkcie z super marketu.
                -Gdzie ma rakieta Igorze? - zapytał się On, nie wyrażając żadnych emocji, gdyż nie miał już materii.
                Igor poruszający się do tej pory bez problemu po szynach umieszczonych na suficie, musiał przesiąść się na wózek inwalidzki, gdyż nie zostały dla niego stworzone nogi. Niedbale i bardzo powoli zaczął zbliżać się do miejsca gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała się kuchnia. Tam w trzy minuty obrócił się siedemdziesiąt dwa razy dookoła własnej osi, poczym stanął. Nagle w czasie nie dłuższym niż mrugnięcie okiem pojawiła się błyszcząca maszyna wyglądem przypominająca Lukstorpedę. Także była na szynach, ale jej szyny dopiero co się rozkładały. Mimo to już było widać na nich rdzę, efekt używania ich w świetle sztucznego słońca.
                - Cel podróży? - zapytał Igor.
                - Mars - odparł.
                - Życia tam nie znajdziesz, tam go nie ma. Tylko czerwień i skała. Wiem, bo sam tam byłem jakiś czas.
                - Nie chcę życia, nie chcę nosić imion. Wyrzekam się tego. Tam moje miejsce, wśród skał.
                Komputer robota zawył przez chwilę i się wyłączył. Jednak po chwili już wszystko wróciło do normy.
                - Jak brzmiało twe imię, bo nie mogę go znaleźć w protokole? A potrzebne mi jest, gdyż muszę dać Ci miejsce wśród skał. I pamiętaj, że tą czerwień ktoś tam tylko pomalował - zaśmiał się głośno robot.
                - Jeżeli chodzi Tobie o moje imię, to w materii, kiedy szukałem sztucznego słońca, kazałem siebie nazywać Igor - odpowiedział mu On, dodając po chwili - Nie pasowało do mnie to imię.
                Gdy to powiedział, drzwi pojazdu zamknęły się i zaczął powoli ruszać. A tory przed nim same się układały.

środa, 27 kwietnia 2011

Cz. 1 Zabić drania: Akcja dyplomatyczna

Po bardzo długiej przerwie, powracam! Zmieniłem nazwę bloga i teraz brzmi jak nazwa nowej planety świeżo skolonizowanej, na której powierzchni stacja badawcza ludzi jest niszczona przez hordy obcych. Zresztą nieważne. Zapraszam do komentowania ;) Zdradzę tylko że specjalnie zrobiłem fabułę prostą jak drut. Następna część mam nadzieje że pokaże się jak najszybciej.
                 W małym miasteczku leżącym gdzieś na zadupiu[1], powoli dzień zbliżał się ku końcowi.  W jedynym barze w okolicy, zbudowanym z giętej blachy[2] - podobnie zresztą jak wszystkie inne domy stojące w pobliżu[3] - z okna na pierwszym piętrze[4] wychodziła na ulicę łuna delikatnego światła.[5] W tym pokoju na noc zatrzymał się Jake. Miał do załatwienia wielką sprawę, a mówiąc ściślej: musiał doprowadzić do końca wielki intres, nawet wyprostować pewną sprawę z jakże tanią i jakże równie nieociekającą wdziękiem Tanią. Gdy już dochodził do wystrzelenia, gdyż to mu w życiu najlepiej wychodziło, do pokoju wbiegł bez pukania pewien zagubiony wędrowiec. Co robił ów zacny i zagubiony młodzieniec w pokoju Jake’a w tę młodą i piękną noc?[6] Tego niestety się już nie dowiemy, ponieważ Jake nie patrząc na niego wystrzelił z lufy[7] swojego pistoletu prostu w oko swego chwilowego rywala. Kiedy plemnik (czyt. nabój) dotarł do komórki jajowej (czyt. oko), wielce  zszokowała się ona jego wielkością, jednak było już za późno na jakikolwiek odwrót. Jake wiedział, że jego wielka spluwa nigdy nie zawodzi i nie mięknie przy byle kim. Plemnik znalazł się w samym środku komórki jajowej, poczym eksplodował, przenosząc się na inne organy. I nagle w tym przytulnym[8] pokoiku pojawiły się dwa długo niewidziane kolory. Przy drzwiach można było zauważyć  wielki czerwony obłok przypominający kulę, opadający na ziemię. Po drugiej stronie pomieszczenia, gdzieś w ciemnym i ciasnym kącie, pokazał się biały strumień mający bardziej zwartą budowę niż czerwony obłok. Jednakże, tak jak i poprzedni, opadał on ku podłodze. Jednak to co wydarzyło się potem nie mogłoby być wpisane w ramy przyjęte przez Hitchcocka, gdyż wszystko zaczęło opadać. Ciało bez głowy zaczęło chylić się ku dołowi, głowa Tani opadła, gdyż wcześniej była wysoko w górze i nawet ręka z pistoletem Jake’a opadła na łóżko.[9]
                Chwilę błogości jednego z największych wyczynów w światku zabójców przerwał kolejny osobnik wchodzący do pokoju. Na wstępie musiał on ominąć wybiegającą nago i z krzykiem, niezbyt ładną, ale tanią Tanię. Udało mu się, lecz z jego ręki wypadł długopis, po który teraz sięgnął. Gdy się schylał, usłyszał świst kuli, która przeleciała mu koło ucha.
                -Marvin, idioto! Po co się schylałeś?- rzekł wielce niezadowolony i półnagi murzyn.
                Marvin spojrzał na Jake’a, zapominając momentalnie jego słowa.
                -Joschua mam questa!
                -Mam na imię Jake- odparł oburzony - Co masz? - zapytał z niesmakiem.
                -Ten… no…- spojrzał na dłoń i zobaczył w niej kartkę - masz kartkę.
                Jake wziął ją do ręki, jednak nic z niej nie zrozumiał, gdyż była napisana w jakimś dziwnym języku, którego nie potrafił odczytać. Oddał ją Marvinowi, a jemu się przypomniało, że zna ten język. Zaczął więc tłumaczyć to, co było tam napisane.
                - Kasa, dużo kasy, sejf w piwnicy w Rogers.[10] Podpisano John Smith.
                Przejdę od razu do sceny, kiedy Jake i Marvin stoją już przy piwnicy w Rogers. Celowo pominąłem obraz przedstawiający Jake’a łączącego takie słowa jak pieniądze, broń i jeszcze świadomość tego, że wszystko jest pod ręką. Sądzę, że takie zwroty, jak Jake i pieniądze czy Jake i zabójstwa, czy Jake i kobiety, czy Jake i broń etc. są zwyczajnymi pleonazmami, więc je po prostu pominę. Także chcę pominąć sposób, w jaki dotarli do wymienionego miasta i odległość jaką pokonali, żeby nie zamęczać czytelnika niepotrzebnie.[11]
                Jake i Marvin odnaleźli piwnicę, w której byli pewni, że przechowywane są pieniądze.[12] Znajdowała się ona w ruinach betonowego[13] budynku, który najprawdopodobniej kiedyś był wysokim budynkiem. W miejscu, które niegdyś było klatką schodową, pozostały jedynie schody. Patrząc w górę, prowadziły one do półpiętra, a później przechodziły w drewnianą deskę prowadzącą na pierwsze piętro. Schody w dół były lepiej zachowane. Nie brakowało na nich jednak pęknięć i masy roztłuczonego szkła.[14] Jake zaczął powoli skradać się na dół, jednak przeszkodził mu Marvin, który bez żadnych obaw zszedł do piwnicy. Kiedy obaj do niej zeszli, ukazały się im dwie sylwetki oświetlone światłem wpadającym z jednej z licznych dziur w suficie. Za nimi widać było gigantyczne, okrągłe, stalowe drzwi, które kiedyś były sejfem, na wpół otwarte. Postacie były masywne, z długimi włosami i ubrane w czarne skóry z frędzlami i wieloma naszywkami.
                -To Wy jesteście Żółtek i Indianiec? Tak szybko przyszliście po kasę? Co, nie możecie usiedzieć na dupach? Szef kazał wam być dopiero za dwie godziny.
                Zanim w głowie Jake’a otworzyły się klapki, które miały wytworzyć odpowiedź na zadane pytanie, na jego twarzy pojawił się uśmiech spowodowany tym, że w łatwy sposób zdobędzie kasę. Jednak po chwili uświadomił sobie brutalną prawdę: ostatni nabój wystrzelił w stronę Marvina, a prostytutka ukradła mu resztę naboi. Miał więc broń, ale pustą. Walka wręcz nie wchodziła w grę, gdyż Jake postury nie był zbyt potężnej, a Marvin wyglądał jak skulony facet, który nigdy nie wstaje od komputera i zawsze istniała możliwość, że w trakcie walki zapomni, co właściwie miał robić i przestanie się bić. Została ostatnia czynność, jaką potrafili obaj, czyli prowadzanie rozmowy i to z użyciem dyplomacji. Po zadanym pytaniu zapadła głucha cisza, po czym jednocześnie odpowiedzieli.
                - Mam na imię Jake.
                - Nie, ja jestem Marvin.
                Rozpoczęła się prawdziwie wysublimowana i inteligentna rozmowa, a właściwie po tym stwierdzeniu zapadła głucha cisza.[15] Wszak każdy musiał przemyśleć swą wypowiedź na takim spotkaniu.
                - Hmm, jesteście bardzo do nich podobni. No to po co tu przyszliście?
                - Kasa, dużo kasy, sejf w piwnicy. Patrzcie, taką kartkę znaleźliśmy - odparł Marvin i podał im pognieciony papierek i dodał: Jestem Marvin, miło mi.
                Przeczytali co było tam napisane, popatrzyli po sobie, po czym jeden z nich powiedział:
                - Jesteście głupi czy was już pojebało do reszty? - Gdy to powiedział, obaj wyjęli pistolety i zaczęli w nich celować. - Jak chcecie żyć, to spierdalajcie.
                Jake, który do tej pory milczał, stojąc w dziwnej pozie, nagle otworzył oczy, po czym spojrzał na nich złowrogim wzrokiem.
                - Poddajcie się, bo i tak zgniecie – powiedział.
                - Co? - zaśmiali się jednocześnie - czym chcesz nas zabić, czarnuchu? Murzyńską pałą?
                Murzyn nic nie odpowiedział, tylko przeszedł do działania. Przypomniało mu się, że w granatniku trzyma jeden pocisk na wypadek, gdyby sam miał popełnić samobójstwo. Zawsze uważał, że strzelenie sobie w głowę z pistoletu jest zbyt pedalskie i że nie będzie upodabniał się  w ten sposób do swoich ofiar. Powiew wiatru odchylił jego płaszcz, a on jedną ręką chwycił za granatnik i wystrzelił. Pocisk trafił pomiędzy tamtych dwóch rozrywając ich od razu.
                Na tym zakończyła się ich dyplomatyczna akcja. Sam wybuch spowodował falę uderzeniową, która sprawiła, że Jake i Marvin znaleźli się na ścianie. Kiedy otrząsnęli się z tego i odzyskali słuch, postanowili podejść do sejfu. Okazało się, że wybuch spalił wszystko, co znajdowało się w środku. Jake, bardzo tym zdenerwowany, stwierdził:
                - John Smith musi zginąć!
Cdn.



[1]   Zadupie to bardzo rozległą nazwa i znacząca bardzo dużo. Dla mnie i ludzi z mojego miasta jest to określenie „przyjaznego” miasta leżącego w promieniu 30 km od naszego, ale tam akcja na razie nie będzie się rozgrywać,  gdyż Jake nie jest wyposażony w ręczną mini atomówkę. W każdym razie zadupie to ma miejsce gdzieś w USA. W sumie to każde miejsce po wojnie atomowej to zadupie, ale dla ludzi żyjących w tamtych realiach zadupie to jak dla nas (głupich mieszczuchów) życie bez Internetu. Co tam bez Internetu, to jak życie bez facebooka! Wyobrażasz sobie tę skalę problemu?
[2]   Czyli ulubionym materiałem wykorzystywanym w temacie postapokaliptycznym. Jak by nie patrzeć, ciężko byłoby w świecie pustynnym budować domy z drewna - tylko dlaczego zawsze ta gięta blacha? Ktoś na jej sprzedaży nieźle zarobił, ale dlaczego nie jestem nim Ja?
[3]   Wiem, że były ostatnio do mnie wyrzuty w stosunku do przypisów, że nie wygodnie się czytało i w ogóle. Wybaczcie postaram się, aby to się więcej nie powtórzyło.
[4]   Żartowałem z tym co wyżej, męczcie się z przewijaniem rolki w dół! In your face!
[5]   Mają elektryczność, ale wielki modem dający Internet  świetnie pokazany w south parku zabrał im moloch. Cóż więc nie takie zadupie. Boli Ciebie palec od przewijania?
[6]   Niszczę Ci wątek, gdyż znowu musisz przewijać calusieńką stronę.
[7]   Oczywiście z innej lufy, niż była wyżej wspomniana.
[8]   Jeśli tak można nazwać pokój wybudowany po wojnie atomowej, w którym oprócz ścian była lampka i mebel przypominający łóżko.
[9]   Gdybym był matematykiem, to był ułożył do tego jakieś równanie, ale że skończyłem liceum o profilu matematycznym to od razu przyszedł mi na myśl cotangens.
[10]   Sam list posiadał bardziej wysublimowaną treść. Chodziło w nim o to, że o określonej godzinie i w określonym dniu ma odbyć się transport gotówki do sejfu. Jednak mózg Marvina zapomniał połowę rzeczy, a połowę z połowy nie wymówiły usta.
[11]   Tak naprawdę to nie miałem pomysłu.
[12]   Na to jak znaleźli miejsce sejfu, o którym nic nie wspominała notka też nie miałem pomysłu. Ale dowie się tylko o tym ta osoba, której jeszcze się nie znudziło przewijanie strony w dół.
[13]   Betonowe ruiny, coś na co nie wpadli twórcy Mad Maxa.
[14]   W polskich ruinach zawsze jest masa szkła i nie jest ważne czy budynek posiadał okna.
[15]   Opuszczę to stwierdzenie, bo musiałbym się powtarzać co chwila.

niedziela, 19 grudnia 2010

Mam na imię Jake, a ja mam na imię…

Panujący mrok nocy rozświetla jedynie ognisko, z którego odchodzą odgłosy trzaskającego drewna oraz rozmów i śmiechów paru ludzi z karawany. Zasiadają wszyscy razem przy ogniu, aby odpocząć po ciężkim dniu podróży. Ze stalowego nadpalonego garnka unosi się wspaniały zapach gotującego się gulaszu z upolowanego przez zwierzaka, chyba jakiegoś mutanta. Jednak po wstępnych oględzinach łowca stwierdził „Nada się”. 
Jednak zanim gulasz będzie gotowy minie jeszcze trochę czasu, akurat tyle, aby opowiedzieć jakąś ciekawą historię. Tego wieczoru zaczął John „Wiedzie kiedyś znałem takiego kolesia, nazywał się Texaco Gareth i pochodził” Przerwał dłuższą ciszą jak by szukał w swojej głowie dawno zapomnianej informacji. Po czym kontynuował „Zresztą nie wasz zasrany interes z skąd pochodził. Chodzi o to, że podczas podróży nie miało się ani chwili wytchnienia. Kiedy jechałem z nim drogą 66…”[1]
            Wypowiadając te słowa John zamilkł, słuchać było tylko pomlaskiwanie wydobywające się z jego ust. Charlie siedzący najbliżej postanowił spojrzeć co się stało. Gdy na niego spojrzał zobaczył, że ma zamknięte oczy i opowiada nadal swoją historię. Nie zdaję sobie sprawy, że dźwięki wychodzące z jego mózgu i docierające strun głosowych, napotykają wielką dziurę w okolicach przełyku. Charlie zląkł się widząc postrzelonego kolegę. Jednak jego strach nie trwał zbyt długo, gdyż podobnej wielkości dziura pojawiła się nad jego lewym uchem. Bezwładne ciało Charliego wpadło do ognia i zaczęło płonąć. Ta sytuacja przebudziła z transu Johna. Pierwsze co zobaczył, to ludzi rozpoczynających ucieczkę i kolegę w ogniu. Przeszła go przez chwilę myśl o tym, że jego historia jest tak ciekawa i zarazem straszna, że ludzie zaczęli brać nogi za pas, a Charlie postanowił popełnić samobójstwo, gdyż stwierdził że świat jest dla niego zbyt okrutny. Zresztą on i tak miał problemy z zębami i zaczął łysieć, więc jego koniec był bliski.
            Mózg Johna wykreował wiadomość, jestem zajebisty. Jednak i ona zatrzymała się w gigantycznym korku przy strunach głosowych.[2] Mózg Johna dostał wiadomość o tej dziurze w okolicach gardła. Stwierdził, że trzeba by poinformować resztę ciała, a potem dać napisy końcowe, najlepiej z podkładem dźwiękowym i obrazem. Tak też się stało, John spostrzegł się, że brakuję mu połowy gardła. Chciał coś z tym zrobić, ale zrobiło się wokół niego ciemno i zimno, a potem puścili film z nim w roli głównej.
            Kiedy John dogorywał, z radia w jednym samochodzie zaczęła lecieć Bessie Smith. W między czasie inni którzy zabrali się do ucieczki zaczęli padać na ziemię. U wszystkich występowały podobne objawy. Pojawiały się u nich duże czerwone plamy z głowie. Tylko u jednego kolesia pojawiła się ona na nodze. Pojawiła się u faceta imieniem Stefano[3]. Padł on na ziemię. W mgnieniu oka podbiegła do niego ciemno odziana postać.
            -Kto włączył tą muzykę?- Zapytał przyduszając go butem do ziemi.
            -Nie wiem- odparł Stefano z włoskim akcentem- A co nie lubisz Jazzu, z tego co widzę to jesteś czarny, a wy wszyscy go lubicie.
-Nienawidzę, dobra a teraz giń.
-Nie, nie czekaj, kim ty w ogóle jesteś, że śmiesz nas zabijać? Chyba nie przez tą muzykę to nie nasza wina.
-Mam na imię Jake.
Reszty słów najwidoczniej nie chciało się wypowiadać czarnoskóremu zabójcy, gdyż po przedstawieniu się strzelił mu w głowę. Jake wyciągnął papierosa i odpalił od ogniska.[4] Drugą ręką wyciągnął spod płaszcza granatnik i wystrzelił w samochód, z którego leciała muzyka.[5] Przez chwilę można było podziwiać festiwal metalowej śmierci samochodu. Iskry poleciały we wszystkie strony oświetlając kilka metrów wokół obozowiska. Jake spojrzał na ognisko, przy którym leżały zwłoki Johna, a potem na palący się samochód i pomyślał: Tylko cioty grzeją się przy takim ognisku, po czym na jego twarzy pojawił się mały uśmiech.
Z drugiego samochodu wyszedł nagle człowiek ubrany w biały surdut i kierując się w stronę Jaka zaczął wolnym tonem mówić.
-Mike co ty wyprawiasz? Przecież zawsze do tej pory lubiłeś Bessie Smith, czemu teraz wyłączyłeś radio?
Jake spojrzał na niego wzrokiem zabójcy.[6] Po czym odpowiedział.
-Bo miałem taki kaprys, a co Ci do tego?
-Mike, Mike, Mike ty się nigdy nie zmienisz- podchodząc bliżej zauważył- Ty stary czemu ty jesteś czarny?
-Nie jestem żaden Mike, mam na imię Jake, ty kim jesteś? Nie widziałem Ciebie tutaj wcześniej, a obserwowałem ten teren przez parę godzin. Może ten twój Mike gdzieś tutaj leży.
-Ja mam na imię…- na jego twarzy pojawił się grymas, wyglądający jakby on właśnie rozwiązywał ciężkie zadanie matematyczne- Przypomniałem sobie- rzekł nagle- Mike dzisiaj miał być w laboratorium, zaraz do niego pójdę! Tylko żebym nie spotkał maszyny…
-Co ty pieprzysz ?! Jakie laboratorium?
-Widziałeś ostatnio nowe układy równań binarnych?- Odrzekł z powagą nieznajomy.
Jake bardzo zdenerwował się tym pytaniem wyciągnął w jego stronę pistolet celując w niego.
-Schowaj to, oszczędzaj broń na molocha. Sądząc z moich badań jesteśmy o dwa dni drogi od pola bitwy, a z tego wynika, że mamy jakieś 5968 kroków to zrobienia w stronę wiatru,  aby dotrzeć do frontu.
-Co ty pierdolisz facet? Jesteśmy 30 kilometrów na północ od Nowego Orleanu. Do frontu mamy jakieś 3 dni jazdy bez snu.
-Okej ! To jedźmy tam.
-Nie zawiozę Cię tam mam tylko motor.
-Już domontowałem do twojego motoru przyczepkę dla mnie. Tak w ogóle gdzież nasze miary, rozmawiamy już tyle czasu a jeszcze się nie przedstawiliśmy. Mam na imię Marvin, a ty jak masz na imię?

To może by było tyle tytułem wstępu. Chciałbym podziękować autorowi pierwszej części tego tekstu, za że mnie natchnęła. Cały ten tekst powstał jako zemsta, spowodowana tym że nie przychodziłem na te jednostrzałowe sesję (zorientowani wiedzą o co chodzi). Także moja nieobecność na nich sprawiła, że dwie postacie które uważam jak do tej pory za najlepsze jakie wymyśliłem, zabiły wszystkich uczestników tej sesji. Moja zemsta się dokonała. Tylko że wina nie leży w MG tylko w moim braku czasu, ale nikt nie musi tego wiedzieć bo najważniejszy jest honor. Wracając do postaci to murzyn nielubiący Jazzu, nie jest odzwierciedleniem mojej osoby, co by mogło się niektórym wydawać. Bardzo lubię ten gatunek muzyki, nawet kończąc pisać to opowiadania pobiegłem na koncert tego typu muzyki, w wykonaniu austriackim.[7]
Drugim tytułem wstępu, już teraz bardziej ogólnego chciałbym powiedzieć, że na tym blogu będę się starał zamieszczać opowiadania, które wykreowały się w mojej głowie. Jeżeli kogoś zainteresowało to pierwsze opowiadanie, mówię już z góry, że nie będą one się pojawiały często, bo raz że nie mam weny co chwilę, a dwa że inne zajęcia, studia często zabierają mi wiele czasu. Też tematyka opowiadań będzie się od siebie różnić, gdyż w mojej głowie siedzi kilka innych pomysłów. Ale dość marudzenia. Dziękuję Tobie drogi czytelniku, że dotarłeś aż tutaj.


[1]Ten fragment jest chamskim plagiatem, ale natchnął mnie on bardzo przez co nie mogłem się powstrzymać, aby go nie skopiować.
[2]Gdyby zalepiono by tę dziurę dajmy na to materią poza kosmiczną, jego usta w jednym momencie wypowiedziałyby masę słów tworząc zupełnie nowy język.
[3] Nie wiadomo co Włoch robił na pustynni, bez kobiet i wina.
[4] Jak prawdziwy twardziel.
[5] Ibidem.
[6] Zgodnym z jego profesją.
[7] Czyli ordnung muss sein w wykonaniu wiolonczelisty.