niedziela, 11 września 2011

Podroze z i w Świat

Po kolejnej długiej przerwie zamieszczam następne opowiadanie. Tym razem trochę w innym klimacie i z zupełnie innego świata. Zapraszam do czytania.



                - Zabierz ode mnie to ciało, Igorze - rzekł, po czym obróciwszy się na pięcie zaczął z wolna przebierać między płytami gramofonowymi.
                Maszyna w swojej pamięci przestała oferować wygody dostatniego życia i ściągnęła z niego całe ciało, zrywając początkowo skórę, później rwąc każdy mięsień, aż doszła do kości, które zgniotła w proszek swymi mechanicznymi dłońmi, jak moździerzem. Pozostała jedynie wierzchnia warstwa ubrań tj. cylinder, monokl, biała koszula z postawionym kołnierzykiem, czarny płaszcz do kostek, spodnie idealnie dopasowane do dawnego ciała, a także wysokie skórzane buty. Wszystko to wisiało jeszcze przez jakiś czas, po czym spadło niczym jesienny liść na podłogę imitującą drewno. Wraz z ubraniami do opadania przyłączył się wąs, którego wszystkie włoski rozsypały się - gdy zabrakło tej części twarzy - przemykając między większymi przedmiotami. Próbowały one przedostać się na sam dół jako pierwsze, aby coś im udowodnić.
                - Igorze, zabierz alternatywy życia. Jego dominanta jest nieosiągnięta, gdyż... Czekaj ktoś puka do drzwi - chwila zastanowienia w głosie - Idź i powiedz im, że nie mam imienia.
                Igor na swych zardzewiałych szynach, przytwierdzonych do pożółkłego sufitu, pomknął do drzwi, mijając po drodze kotkę karmiącą młode. Gdy dotarł do drzwi, spojrzał przez judasza swymi szesnastobitowymi ślepiami i zobaczył trzy osoby stojące u progu. Przycisnął na klamkę i otworzył drzwi.
                - Wojciechu, Wojciechu daj mi wojny - rzekła siwa kobieta w czerwonej sukience.
                - Tylko, gdy pokój będzie o świcie - odrzekł Igor.
                - To nieporozumienie, Łukaszu, przecież już wybiła pora obiadowa!
                Widać było ,iż mężczyzna w wybujałych, kręconych włosach i rozciągniętym swetrze, nie jest zadowolony z tego pomysłu.
                - Pokój nie jest sprawiedliwy - wyklepał na klawiaturze Igor, po czym te słowa pojawiły się na ekranie znajdującym się na jego brzuchu.
                - Ależ Justyno, po co nam pokój, kiedy to można się radować? - pogroziła palcem kobieta w czerni i podwinęła swoją spódniczkę pokazując, że ma na sobie pończochy i unosząc jedną brew.
                - Pokój dałem, radość dałem, a o świcie przybędę.
                Mówiąc to Igor zamknął za sobą drzwi. Dla pewności spojrzał kolejny raz przez otwór w drzwiach i zobaczył jak cała trójka dosiada swoich pięknych rumaków i wyrusza w stronę metalowego słońca. Zniszcz ten pokój! - słychać było z końca Sali jego odgłosy. Igor pośpiesznie podjechał do metalowej szafy znajdującej się w sypialni i zaczął coś przy niej majstrować. Po paru chwilach dach domu zaczął się składać niczym kartka papieru. Widać było, że pragnie osiągnąć jakiś kształt. Ale stał się tylko papierowym gołębiem i w takiej formie poszybował do nieba. Za nim odleciały również ściany budynku. W podłodze zaś pojawiły się pierwsze przebiśniegi i po chwili nie było już śladu po tanim produkcie z super marketu.
                -Gdzie ma rakieta Igorze? - zapytał się On, nie wyrażając żadnych emocji, gdyż nie miał już materii.
                Igor poruszający się do tej pory bez problemu po szynach umieszczonych na suficie, musiał przesiąść się na wózek inwalidzki, gdyż nie zostały dla niego stworzone nogi. Niedbale i bardzo powoli zaczął zbliżać się do miejsca gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała się kuchnia. Tam w trzy minuty obrócił się siedemdziesiąt dwa razy dookoła własnej osi, poczym stanął. Nagle w czasie nie dłuższym niż mrugnięcie okiem pojawiła się błyszcząca maszyna wyglądem przypominająca Lukstorpedę. Także była na szynach, ale jej szyny dopiero co się rozkładały. Mimo to już było widać na nich rdzę, efekt używania ich w świetle sztucznego słońca.
                - Cel podróży? - zapytał Igor.
                - Mars - odparł.
                - Życia tam nie znajdziesz, tam go nie ma. Tylko czerwień i skała. Wiem, bo sam tam byłem jakiś czas.
                - Nie chcę życia, nie chcę nosić imion. Wyrzekam się tego. Tam moje miejsce, wśród skał.
                Komputer robota zawył przez chwilę i się wyłączył. Jednak po chwili już wszystko wróciło do normy.
                - Jak brzmiało twe imię, bo nie mogę go znaleźć w protokole? A potrzebne mi jest, gdyż muszę dać Ci miejsce wśród skał. I pamiętaj, że tą czerwień ktoś tam tylko pomalował - zaśmiał się głośno robot.
                - Jeżeli chodzi Tobie o moje imię, to w materii, kiedy szukałem sztucznego słońca, kazałem siebie nazywać Igor - odpowiedział mu On, dodając po chwili - Nie pasowało do mnie to imię.
                Gdy to powiedział, drzwi pojazdu zamknęły się i zaczął powoli ruszać. A tory przed nim same się układały.